WŁADYSŁAW ŻAROFFE (1922-2019) – HONOROWY AMBASADOR SĄDECKIEGO SZTETLU

Na poddaszu kamienicy przy Lwowskiej 13, każdy skrawek ściany opowiada historię. Przez rok mieszkali tam Żydzi, później w sąsiedztwie zostali ulokowani esesmani, a na parterze swoją kwaterę mieli AK-owcy. To dom rodzinny Władysława Żaroffe – jedyny taki w Nowym Sączu.

Pan Władysław mieszka skromnie, a dom wypełnia duch historii. Nad wersalką w salonie wiszą zdjęcia rodziców Władysława: Waleriana i Marii, z domu Sieradzkiej. Kamienica jest własnością rodziny od 1908 roku. Ojciec, o francuskich korzeniach, „coś znaczył w Sączu”, jak mówi jego syn. Kilkakrotnie był radnym.W 1912 roku założył Towarzystwo Wioślarskie na „Wenecji”, popularnym miejscu wypoczynkowym w pobliżu mostu kolejowego. Był starszym asesorem na kolei i prezesem Związku Kolejarzy Polskich w Nowym Sączu, a później w całym województwie. Nic więc dziwnego, że często gościł u siebie znamienite figury: prezydenta Stanisława Nowakowskiego, starostę dra Macieja Łacha czy burmistrza Romana Sichrawę.Walerian nie lubił Niemców i jeszcze przed wybuchem wojny wyrzucił ich wielu z pracy na kolei. W 1939 roku spakowali z żoną majątek i razem z dziećmi uciekli z domu. W kamienicy zostawili tylko kota, psa i służącą, bo jej Niemcy nic by nie zrobili. Skierowali się do przyjaciela w Miłkowej, który zawiózł ich do Gromnika, skąd pieszo dotarli aż do Przemyśla, gdzie wsiedli do pociągu w kierunku Tarnopolu. Wędrówce nie było końca. Rodzina Żaroffe szukała schronienia u ciotki – nauczycielki we Lwowie. W tym samym czasie NKWD aresztowało już pierwszych Polaków. Siedemnastoletni Władysław chciał złapać za broń i walczyć, ale broni nie było. Z niebezpiecznego Lwowa należało wrócić do rodzinnego miasta, niestety bez ojca, który był zmuszony zostać w Krakowie (Walerian Żaroffe nie wróci już do Sącza). Po wojnie trafił do więzienia i zmarł.

Maria Żaroffe wróciła do domu z dziećmi. Bez męża, bez majątku. Niemcy zabrali im węgiel – całe pięć ton, ale drewniane, zdobne biurko stoi u Władysława po dziś dzień. Według Pana Władysława przez około rok czasu ich kamienica znajdowała się na terenie getta, obejmującego część ulicy Lwowskiej, o którym się nic nie mówi. Później zamieszkałych tu Żydów przeniesiono do właściwego getta w zamkowej dzielnicy Nowego Sącza, funkcjonującego tam do 1942 roku.
23 sierpnia 1942 r., w niedzielę, był świadkiem likwidacji getta.

Władysław Żaroffe i Łukasz Połomski.


– Wracałem od strony ulicy Tarnowskiej, kiedy to się działo. Pierwszy szedł Koerbel, sądecki lekarz – opowiada o tym tragicznym wydarzeniu jego ostatni świadek. – Nie bałem się. Przyglądało się temu wielu innych Polaków. Nie wiedzieliśmy, gdzie ich zabierają. Mówiono, że to kolejne przesiedlenie, tym razem może na Madagaskar – wyznaje. Nie widział, lecz słyszał, że Niemcy prowadzili wtedy Żydów bocznymi uliczkami Sącza aż na dworzec.

Od początku wojny młody Żaroffe angażował się w konspirację. Dziś jest podporucznikiem.

– Władziu, robimy u ciebie kwaterę! – miał powiedzieć Zbyszek Ryś, AK-owiec i kurier, który organizował przerzuty polskich żołnierzy, szczególnie na Węgry. Przez dom Władysława Żaroffe przewinęło się wielu ludzi, których poszukiwało gestapo. Wszyscy oni, te tajemnicze postacie, przychodzący i odchodzący, znajdowali schronienie i pożywienie u Żaroffów. Potem odprowadzano ich w okolice kościoła kolejowego, i dalej na Piwniczną, Słowację i Węgry. Pod tym samym dachem ukrywał się między innymi Jan Karski – człowiek, który przekazał informację o holocauście na Zachód Europy.-Pamiętam, jak bardzo mnie zaintrygował. Zachowywał się inaczej, bardziej pewnie. Chciał, żebym pokazał mu, gdzie jest więzienie i gdzie mieszkają Żydzi – opowiada o Karskim Żaroffe. – Pytałem się o niego Rysia, ale ten nie chciał mi nic powiedzieć, chociaż byłem jednym z nich. Wiedział, że to niebezpieczne – dodaje Władysław.Jest styczeń 1945 roku. Piętnastu żołnierzy Armii Czerwonej śpi na jego podłodze. Nazajutrz okradają go z kilku zegarków – bez większej wartości – i częstują zupą grochową. W kilka nocy później NKWD stanie na tej samej podłodze i z bronią w ręku wyprowadzi dwudziestotrzyletniego Władysława Żaroffe do więzienia przy ulicy Pijarskiej. Chłopak rozpoznaje wśród więźniów wielu sądeczan. Ktoś pyta go, czy umie grać w szachy: – Umiem – odpowiada. Jeszcze wtedy nie wie, jak wielkie to będzie miało znaczenie. Okazuje się być najlepszy. Do gry przy jednej szachownicy zaprasza go naczelnik więzienia i Władysław wygrywa. Sytuacja powtarza się często, tym razem już w miłej atmosferze, przy kawie i ciastku. – Ja wiem, może on mojego wujka zabił? Ale w szachy raczej byłem lepszy od niego – komentuje Żaroffe. Komendant-Rosjanin, miłośnik gry królewskiej, umiał docenić lepszego rywala. – Ludzi wywozili na Sybir, a ja zostawałem – wspomina Władysław. Naczelnik wykazał się dużą wdzięcznością, zwalniając szachistę z więzienia tuż przed interwencją UB.

Więzienny mistrz szachowy (w jakiś czas później zostanie oficjalnie wicemistrzem Polski w korespondencyjnej grze w szachy) wyjeżdża do Kamiennej Góry, by tam poznać swoją żonę Augustynę Imielę – ślązaczkę, wracającą właśnie z emigracji we Francji. Niedługo potem kamienica przy Lwowskiej 13 pozyska drugą gospodynię, dwie małe lokatorki: córki Żaroffów, i co najważniejsze – chwile spokoju i szczęścia. Minie wiele lat, zanim Augustyna Żaroffe umrze na zawał, a córki polecą za ocean. Pan Władysław zacznie pracować w sądeckim ZUS-ie, gdzie pozna kolejne ciekawe historie sądeczan.

Dziś cały dom zajmują obrazy, zarówno te namalowane, jak i opowiedziane, bo do Władysława Żaroffe przychodzą ludzie i słuchają jego historii.

Jest dla nas prawdziwym Bohaterem, człowiekiem, którego życie pokazuje jak trudnym był XX wiek.

Paweł Paciorek, Łukasz Połomski

Tekst ukazał się w „Dzienniku nowosądeckim” 28 sierpnia 2010 r.