DZWIĘKI SZTETLU LIMANOW – historia odnalezionych nut z Limanowej

Był taki dzień, że podłoga naszego małego muzeum „Dom Jakuba” wypełniła się starymi nutami. Pachniało pożółkłym papierem, a w powietrzu oprócz wrześniowych zapachów późnej jesieni unosiło się wiele pytań. Agata i Andrzej opowiadali, a ja byłem oszołomiony: mimo słów i historii dobijała cisza płynąca z kartek zniszczonego papieru.

Na przekór tej ciszy w uszach brzmiał dźwięk melodii, które wypełniały uliczki Lwowskiej, gdzie tego dnia byliśmy. Muzyka wiodła nas do Limanowej. Tam, gdzieś i kiedyś między językiem polskim i jidysz słychać było uciekające zza okien nuty. Płynęły, wtapiały się w dźwięki dawnego sztetlu. „Limanow” – jak mówiono niegdyś o żydowskiej Limanowej – był miastem dwóch kultur. Wyznawcy judaizmu pojawili się tam już w XVII w. a sto lat później byli już istotną częścią miejscowej gospodarki. Miasto nowego ducha zyskało w II połowie XIX stulecia, kiedy przecięła je linia kolejowa. Do Limanowej ściągali nowi mieszkańcy szukający życiowej szansy. Byli wśród nich Żydzi. O ile na początku XIX w. w mieście mieszkało 30 rodzin, to w końcu stulecia było to niemal 900 osób. Zaczął powstawać sztetl. W przededniu wybuchu wojny niemal 48% mieszkańców miasta było wyznania mojżeszowego.

Liczby i statystki są suche. Stoją za nimi konkretni ludzie wymazani z historii przez Holokaust. Gazowani przez Niemców w Bełżcu, rozstrzelani na miejscowym cmentarzu, w Starej Wsi i w Rdziostowie – odchodzili… za nimi do ziemi szła pamięć. I zapadła cisza, na prawie 80 lat. Rzeczy posegregowano i uporządkowano. Nuty, na które patrzyłem wrzucono do fortepianu. Niczym w wierszu Słonimskiego: Krew piaskiem przysypano, ślady uprzątnięto/ I wapnem sinym czysto wybielono ściany.

Pozostały ślady. Ogłoszenia, dokumenty, ale wszystkiego na podłodze Domu Jakuba było tak niewiele i wiele jednocześnie. Do tej pory działalność artystyczną dokumentowało zaledwie jedno zdjęcie, które pojawiło się albumie „Okruchy Pamięci” (tom I). Prezentowało Podhalański Teatr Żydowski, który wystawiał wówczas sztukę w lokalu „Przyjaźni” przy ul. Sądeckiej. Razem ze Starszymi Braćmi w wierze wystąpił tylko jeden katolik – Stanisław Kaim. Na deskach pojawiło się wówczas „Porwanie Sabinek”. Czy ktoś z aktorów przypuszczał, że czas porwie pamięć o ich słowach, muzyce i twórczości? Czy myśleli, że nie przetrwa nawet budynek, gdzie wystąpili? Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,/ I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie! – pisał Bolesław Leśmian.

To jednak właśnie Pan Kaim cieszący się zaufaniem Żydów otrzymał na przechowanie w najczarniejszych morkach okupacyjnej Limanowej fortepian. A w nim papiery, a na nich nuty, a w nich pieczątki – czyjąś tożsamość i twórczość. Jedyny ślad. 18 sierpnia żydowska Limanowa przestała istnieć. Niemcy zlikwidowali getto. Po wielu latach z fortepianu wydobyto pożółkłe dokumenty. Są na nich pieczątki Salomona Susskinda, który pisał muzykę do „Porwania Sabinek”. Nic więcej o nim nie wiedzieliśmy. Jest świstek dokumentujący wynajem sali „Przyjaźni” i plakat promujący sztukę Żydowskiego Koła Dramatycznego wystawiającego w 1930 r. w Mszanie Dolnej sztukę „Far Unser Glojben” (Daleko nasz Glojben). Wiemy, że „Przyjaźń” została założona w 1897 r. przez miejscowe duchowieństwo walczące z socjalistami. W dokumentach często pojawia się pieczątka Zachariasza Goldbergera z nowosądeckiej ul. Lwowskiej, rocznik 1880. Mieszkał na Lwowskiej 56, niedaleko Domu Jakuba, gdzie teraz leżały nuty. Czy to przypadek, czy w tej historii w ogóle mogą być przypadki? Obok Zachariasza mieszkanie wynajmował jego brat Baruch i Dawid, wszyscy muzykowali na sądeckim Piekle. Jednego z Goldbergerów zastrzelił szef niemieckiej policji w Nowym Sączu, Heinrich Hamann. Jak powiadano dzień przed śmiercią grał na imieninach u jednego z okupantów, a potem zginął przed własnym domem, niepotrzebny nikomu. Jak przedmiot, który wyrzuca się do śmieci. Wśród dokumentów, które przywołują tragiczne wspomnienia były również utwory Mieczysława Mordarskiego. Okazało się, że w zbiorach rodzinnych wnuka Leszka znajduje się zdjęcie zespołu „Record”-Jazz, gdzie na perkusji gra Szlamek Susskind. Był rok 1936.

Pozostały papiery, a jak teraz znaleźć te dźwięki, jak je odkryć pośród tylu popiołów?

Odpowiedź jest oczywista: wśród „umiarkowanych chasydów”, jak pisał o dominujących wyznawcach judaizmu Franciszek Bujak badający stosunki limanowskie w dobie babki Austrii, w 1902 r. Używali oni języka jidysz do rozmów i hebrajskiego do modlitwy. One stanowiły o barwach dźwięku sztetlu. Był i też język niemiecki. Używano go wśród inteligencji, w Limanowej rzadko. No i polski, który brzmiał w czasie rozmów na ulicy z katolickimi sąsiadami i przy odrabianiu zadań domowych w lichych chatkach Kamieńca i innych dzielnic zamieszkałych przez Żydów.

Z opracowania Bujaka dochodzą dźwięki sztetlu Limanow. To właśnie pobożni chasydzi poprawiający pejsy, spieszący do bożnicy recytowali na głos słowa Talmudu. Ależ musiał być harmider! W ręku trzymali księgę modlitw, tak ważną dla nich od czasów elementarnej szkoły religijnej – chederu. Języka w miasteczku uczyło trzech rabinów, kilku mełamedów wykładających w pięciu limanowskich chederach. Z okien tych prymitywnych i biednych szkół dobiegał dźwięk czytanej Tory oraz Miszny. Zawsze słyszy się hałas, bo wszyscy uczą się na głos – pisał Bujak. Czerpali z życia za młodu wiele, bowiem potem – jak zauważył badacz – Chasyd jest zawsze małomówny i poważny. Myśląc o świętych rzeczach, niema czasu na serdeczność, ani na uśmiech dla rodziny.

Z bożnic często dobiegał dźwięk dysput religijnych pomiędzy Żydami. Dyskutowano żywo w jidysz, głównie starsi ludzie. W Limanowej były trzy synagogi – jedna dla chasydów, druga dla mniej pobożnych (postępowa) oraz trzecia dla pracujących. W ich wnętrzach umieszczano najświętsze słowo – Torę. Choć jedna księga kosztowała 500 koron to była przechowywana w marnych szafkach zasłoniętych brudnymi firankami, a wiszących na ścianach. Nad szafką wisi mizrach (błogosławieństwo), na którem wśród dziwnego kształtu ptaszków i lwów tudzież pstrej ornamentacyi znajdują się wyhaftowane teksty z pisma świętego. Pod szafką stoi prosty pulpit pokapany świecami; na nim rozkłada księgi kierownik nabożeństwa, którym nie zawsze jest rabin. W ogóle domy modlitwy w Limanowej, a jest ich trzy, przedstawiają się okropnie, widok ich jest bardzo podobny do pustej, brudnej, odrapanej szynkowni, odróżniają się tylko od niej błyszczącymi świecznikami i licznemi półkami, pełnemi książek. Nie liczył się wygląd – ważne było słowo, dźwięk. A i on był przepiękny. W synagodze limanowskiej istniało stowarzyszenie wspierające biedaków śpiewających psalmy. Do śpiewania psalmów jest obowiązany każdy bardziej jeszcze jak do odmawiania codziennych modlitw, wielu więc zamożniejszych nie mogących spełniać tego obowiązku składa się dla śpiewaków, którzy bez tej pomocy nie mogliby poświęcać czasu na psalmy – wyjaśniał Bujak.

A ulica? On też miała swoje dźwięki. To były głosy radości. Kiedy rodziło się życie, uczniowie chederów przychodzili do domu noworodka ze śpiewem. Zdecydowanie najgłośniejsze było  radosne święto Purim, przypominające, jak Bóg przez ręce Esterki uratował od zagłady lud żydowski. Bujak pisał: Purim, którego huczne obchodzenie zostało przed kilku laty przez urząd gminny zakazane (…) żydzi, poprzebierani za mieszczan i chłopów i tęgo pijani, robili wielkie hałasy i wszczynali awantury z chrześcijanami. Podczas Purimu jest obowiązkiem każdego żyda weselić się i pić jak najwięcej. To też dźwięki zaginionej Limanowej. A potem przyszła inna zagłada i zabrakło Esterki, która uratuje swój lud. Ulice przeszywał dźwięk kul i wrzasków. Po Kamieńcu słychać było rozdzierające głosy mordowanych Żydów, a ulicą spod muru na ulicy Kilińskiego płynęła krew. Sączyła się i sączyła. A potem wyschła. Ślad uprzątnięto, pamięć zamierała.

Czy jeszcze dziś da się słuchać śpiewu z limanowskiej bożnicy, gdzie „poetyczni chłopcy” studiowali święte księgi? Nikt nam już o tym nie opowie, a przypomni jeszcze Antoni Słonimski:  Nie ma już tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni/ Wiatr łączył z polską piosnką i słowiańskim żalem,/ Gdzie starzy Żydzi w sadach pod cieniem czereśni/ Opłakiwali święte mury Jeruzalem./ Nie ma już tych miasteczek, przeminęły cieniem…

Koniec. I tutaj powinna być cisza, ale jej nie ma dzięki Agacie, Andrzejowi i naszym wspaniałym muzykom. Parafrazując Leśmiana, Susskind, Goldberger i pozostali zamordowani Sił resztą dotrwali aż do wiosny, maja, do lata,/ By powrócić na ziemię — lecz nie było już ich świata…